niedziela, 5 maja 2013

Bamberg.

W Bambergu zewsząd kuszą włoskie lody – ale ja o tym jeszcze nie wiem, więc kupuję swoje w pierwszej lodziarni napotkanej po drodze. Zaprawdę powiadam Wam, nie ma na świecie nic lepszego do jedzenia niż włoskie lody (może jednak niekoniecznie z pierwszej lepszej lodziarni w Niemczech, bo smak nie był taki sam, jak w słonecznej Italii, mimo że były poprawne ;) ). Postanawiam skonsumować je na siedząco, wiec dołączam do tłumów okupujących ławki zamontowane na pobliskim moście – jakimś cudem znajduje się też jedna wolna dla mnie – i przy okazji uwalniam się od płaszcza, bo słońce zaczęło naprawdę porządnie przygrzewać. Zajadam lody niespiesznie, rozkoszując się ciepłem i podziwiając widok na budynki ulokowane nad wodą. Następnie ruszam powoli wąskimi uliczkami, aż wreszcie znów docieram do rzeki – po raz pierwszy dostrzegam stamtąd słynny bamberski ratusz i jak zahipnotyzowana kieruję się w jego stronę. Nagle jednak marsz przerywa mi pewien młody człowiek, zagadujący mnie po niemiecku. Okazuje się dziennikarzem lokalnej gazety i właśnie przepytuje ludzi na ulicach, jak spędzają pierwszy wiosenny dzień w tym roku i jakie mają plany na lato. Na początku trochę mnie zatyka, ale potem rozmawiamy trochę o tym, co robię w Niemczech, czemu przyjechałam do Bambergu, jak spędzam ten dzień i jakie mam plany na wakacje. Kiedy udzielam mu informacji na temat tych ostatnich, szczęka mu opada, a w oczach maluje się niedowierzanie. Mówi: „Ich würde mich nicht trauen”*. No cóż, ja się chyba jednak mimo wszystko odważę, w końcu nie będę pierwszą osobą, która będzie robiła coś takiego. ;) Na koniec cyka mi fotkę do artykułu – mam nadzieję, że w razie czego nie starczyło na nią miejsca w szpalcie, bo nie dość, że miałam krzywą grzywkę, to jeszcze i czerwoną twarz od tachania płaszcza w plecaku (jak to jest, że kiedy nosi się płaszcz normalnie na ramionach w ogóle nie czuje się jego ciężaru, a kiedy robi się gorąco i się go ściąga, i trzeba go nosić w rękach/na plecach, nagle staje się nieznośnie ciężki?). Docieram wreszcie do ratusza – z bliska robi jeszcze większe wrażenie, ale tłok jest tutaj nieznośny. Wygląda na to, że gdzieś w okolicy serwują najlepsze włoskie lody w mieście, bo wszyscy mają w rękach wafelki. ;) Ruszam dalej, a droga wiedzie w górę i w dół, w górę, w dół i tak na zmianę – czuję się trochę jak na wycieczce w Karpaczu w szóstej klasie podstawówki. ;) Oczywiście, Remont nie byłby sobą, gdyby nie stanął na mojej drodze – aż cztery zabytkowe budynki pokryte są w mniejszym lub większym stopniu rusztowaniami. Nie poddaje się jednak i zawzięcie spaceruję po mieście, co pod koniec wycieczki sprawia, że dochodzę do pewnego ważnego wniosku (jakkolwiek by nie był nietolerancyjny i ortodoksyjnie katolicki ;) ): nie ma piękniejszych miast niż te wybudowane przez rzymskokatolickich biskupów. A przynajmniej nie w Niemczech. ;)

* ”Nie odważyłbym się”.

Lody.
Spacer po mieście.
Nowoczesny konsumpcjonizm kontra tradycyjne wartości.
Ulica Rybia pełna była ciekawych sklepików - jak ten z komiksami Mangi i ten z Bubble Tea z wystawionym na zewnątrz pojedynczym krzesłem informującym o wolnych miejscach siedzących w środku knajpy. Czy muszę mówić, jak bardzo oba te przybytki nie pasowały do historycznego otoczenia? ;)
Kto kojarzy tę krowę z Norymbergi? ;)
Pierwsze spotkanie z Ratuszem.
A oto i on z bliska. :)
W dalszej drodze.
Niemcy wszędzie chodzą z psami. Oto dowód - zawieszona na drzwiach kościoła karteczka z rysunkiem przedstawiającym psa i napisem: "My czekamy na zewnątrz".
Ze wzgórz, na których znajdowały się kościoły, rozciągały się przepiękne widoki na miasto.
Ta dziewczynka właśnie świętowała swoją Pierwszą Komunię. Ona była ubrana na biało, a inne dzieci... w tradycyjne regionalne stroje. Co ciekawe, rodzice mieli na sobie zwykłe ciuchy. Czyżby traktowali swoje pociechy troszkę jak laleczki, które można ubierać według swojego widzimisię?
W jednej z wąskich uroczych uliczek znalazłam dom obwieszony transparentami politycznymi: "Wolność zamiast dyktatury - opuśćmy Unię Europejską!" oraz "Tylko najgłupsze cielaki same wybierają swojego rzeźnika".
Tabliczka z nazwiskiem przy drzwiach pewnej kamieniczki. Od razu przypomniał mi się Wismar. :)
W tym kościele zaskoczyły mnie dwie rzeczy - po pierwsze, koncert wiolonczelisty z taką słabą frekwencją...
...a po drugie, możliwość wypożyczenia sobie koców i poduszek do siedzenia na drewnianych ławkach. :o
Moje ulubione zdjęcie zrobione w Bambergu. :)
Ten napis znaleziony gdzieś po drodze zupełnie nie pasował do tego historycznego miasta: "Żadnego Boga, żadnego państwa, żadnych pieniędzy".
I na koniec - Ratusz od innej strony. Po tej fotce padła bateria w moim biednym aparacie, wymęczonym długim weekendem wypełnionym robieniem zdjęć, więc spokojnie mogłam udać się na dworzec, a stamtąd w drogę powrotną do Berlina. ;)