czwartek, 28 lutego 2013

Dzień 7. Zvartnots.


Z „Dziennika podróży”:
22.01.2013
Od rana Dajana ma do załatwienia parę spraw, więc zabiera moje buty (jej zepsuły się doszczętnie, gdy próbowała je zapiąć przed wyjściem tego dnia – wcześniej miały już dziurę, a teraz jeszcze poszedł zamek) i wychodzi. Ja w tym czasie segreguję zdjęcia, które dotychczas zrobiłam. Kiedy D. wraca jedziemy do Bangladeszu – czyli dzielnicy Erywania, gdzie znajduje się ogromny bazar z masłem, mydłem i powidłem. Szukamy butów, a ja w międzyczasie cykam kilka lomofotek. W końcu udaje nam się dokonać zakupu, wracamy potem na chwilę do domu (ale tylko D. wchodzi do mieszkania – ja w tym czasie robię sesję zdjęciową rozwieszonemu przed blokiem praniu). Następnie wsiadamy w marszrutkę, która dowozi nas na drogę, gdzie mamy łapać stopa. Trochę ciężko nam idzie, bo jeździ tu sporo taksówek (i jak zwykle wszyscy się na nas gapią), ale w końcu zatrzymuje się biała łada, a my pakujemy się do niej z radością. W środku siedzi trzech facetów, a młody chłopak, który siedzi obok nas z tyłu, mówi tylko po ormiańsku. Rozmawiają z D. trochę w tym języku, a potem on pyta, jak się przywitać po polsku. Uczymy go, jak poprawie wymówić „cześć”, ale szczytem jego możliwości jest „czest”. Potem pyta, jak się pożegnać, a D. znów mówi „cześć”. Wygląda na to, że koleś jej nie zrozumiał, więc powtarza jeszcze raz. Zadowolony Ormianin mówi teraz ciągle „czest czest”, śmiejąc się, bo wydaje mu się, że tak właśnie żegnamy się w Polsce. Dojeżdżamy do Zvartnots i wysiadamy (chłopak żegna nas „po polsku ;) ), ja kieruję się do ruin świątyni, a D. zostaje na zewnątrz – już tu była. Okazuje się, że miejsce to nie jest zbyt ciekawe (na ogrodzonym terenie oprócz pozostałości zabytku znajduje się też jakiś dom i sad, w tle widać krowy – mimo że jest środek zimy, a trawę pokrywa śniegiem), chociaż umieszczone na liście UNESCO. Szybko wracam więc do D., która spędziła ten czas konwersując z ochroniarzem stojącym przed bramą. Żegnamy się z nim i ruszamy łapać kolejnego stopa.

Świątynia widziana z oddali.
 Nieczynna budka z pamiątkami (po lewej stronie widoczny jeden z psów wałęsających się po kompleksie)...
 ... wyżej wspomniany dom...
... oraz malutkie krowy w oddali.
 No i wreszcie - ruiny w całej swej okazałości.

PS. Notka uzupełniająca u Dajany.